Trudno opisać ruch na ulicy, można w skrócie napisać, że zasady są proste: jedyną zasadą jest brak zasad z wyjątkiem klaksonu. Właściwie to od rodzaju trąbienia zależy wszystko. Wystarczy trochę pobyć na ulicy, żeby nauczyć się, który klakson oznacza, uważaj, który zejdź mi z drogi a który spierd... :). Pełna dowolność panuje też na stacjach benzynowych, wszyscy podjeżdzają jak do wodopoju, w taki sposób, że tam gdzie jest wolne miejsce, tam wciska się auto. Jeden z przodu, dwa z tyłu, jeszcze kilka z boku... szok :) Ciekawie jest też na rondach, kto pierwszy ten lepszy a do tego łażący po tym rondzie ludzie. Ubaw po pachy. Dowiedzieliśmy się też skąd wziął się poranny wybuch w Damaszku. Okazało się, że wybuch ma zbudzić ludzi i oznajmia kolejny dzień Ramadanu.
Przed Homs okazało się, że Crack jest już zamknięty (Tarek sprawdził telefonicznie). Zatrzymaliśmy się więc w Homs przed meczetem, chwileczkę połaziliśmy po dziedzińcu, ponieważ nie mogliśmy wejść do środka. Po za tym dość szybko musieliśmy opuścić budowlę ponieważ niewierni nie mogli przebywać w meczecie podczas modlitw.
Przyszedł czas na pożegnanie. Wymieniliśmy się adresami i zaprosiliśmy naszych nowych przyjaciół do Polski. Obiecali że będą starać się o przyjazd. Oni wrócili do Damaszku a my poszliśmy szukać transportu do Crack'a. Przeszliśmy jedno skrzyżowanie i postanowiliśmy sprawdzić w naszych notatkach gdzie znajduje się dworzec autobusowy. Po kilku sekundach podeszło do nas dwóch arabów i zaczęli pytać nie wiem o co bo pytali po arabsku. Rozmawialiśmy sobie milutko, my starając się dowiedzieć się gdzie jest przystanek a oni... któż to wie :). Podczas naszej konwersacji zrobił się wokół nas naprawdę ogromny tłum. Ludzie, którzy obok nas przechodzili, poprostu zatrzymywali się wokół nas. Zrobił się okropny gwar a my dalej usiłowaliśmy dowiedzieć się w jaki sposób dostać się do Cracka. Ludzi wokół nas było naprawdę dużo. W końcu przypomniałem sobie arabską nazwę Cracka więc czystym arabskim wycharczałem Qualat al Hosn i Taxi service. Zadziałało. Tłum zaczął pokazywać kierunek i coś tam mówić. My niestety staliśmy dalej z durnymi minami nie mogąc odczytać informacji. Na szczęście, ktoś z tłumu przypomniał sobie, że w sklepie po drugiej stronie ulicy jest ktoś kto rozumie "inglize". To było niesamowite, tłum popłynął w kierunku sklepu i wrócił prawie niosąc zdezorientowanego człowieka. Był nim Mamtub, przesympatyczny chłopak. Poszliśmy więc z nim zostawiając nasz kochany tłum z tyłu. Po drodze dowiedzieliśmy się, że pracuje w Dubaju a teraz jest na urlopie w kraju. Mamtub znalazł nam taxi service i wynegocjował dobrą cenę. Wymieniliśmy się też telefonami. Jeżeli będziemy mieć jakiekolwiek problemy, mamy dzwonić. Zapewnił nas że w każdej części Syrii ma znajomych więc nie zginiemy :) Szukran Mamtub.