Budzi nas jakiś okropny wybuch, jest chyba około 4 nad ranem. Myśleliśmy że to jakiś atak terrorystyczny ale za moment muezin z pobliskiego meczetu swoim śpiewem ukołysał nas do snu. Ten wybuch jak się okazało to normalka w czasie Ramadanu. Oznajmia wszystkim że nastaje nowy dzień i przypomina o poście, od tej chwili aż do zachodu słońca muzułmanie nie mogą spożywać pokarmów oraz napojów.
Wstajemy o 7:00, jemy szybkie śniadanie (kanapki z pasztetem przywiezionym z Polski :) ), pakujemy plecaki i żegnamy nasz hotel. Na ulicy kiwam na taksówkę, pytam o cenę i od razu dziękuje mimo tego że miły taksiarz już otworzył bagażnik i wyciągnął ręce po nasze plecaki. Za kurs chciał 500 SYP, następny zatrzymany zabrał nas na dworzec Zablatani za 50 SYP, wjechał na teren dworca i pomógł nam odnaleźć Taxi Service do Maluli. Wsiadamy do busika i czekamy aż zbierze się komplet pasażerów. Po kilku minutach dosiada się do nas przesympatyczny staruszek, który zagaduje do nas po rosyjsku :) Super, nareszcie możemy wykorzystać te lata męczarni, podczas których uczyliśmy się rosyjskiego w podstawówce :). Sporo z tego pamiętamy więc ucinamy sobie miłą pogawędkę. Starszy pan jest przemiły, opowiada nam o swoim pobycie w Rosji gdzie pracował kilka lat. Mówi gdzie mieszka, opowiada o rodzinie o swoim życiu, które nie było łatwe. Wypytuje nas o wszystko, wie że Polska leży między Germanią a Rosją, ubzdurał sobie tylko że Budapeszt jest w Polsce i do tego myślał że właśnie tam mieszkamy :) Szkolimy go więc z geografii :) Nie wiem czy po kilku czy po kilkunastu minutach zebrał się komplet pasażerów w każdym razie kierowca odpalił maszynę i ruszyliśmy w drogę.
Malula leży ok. 20 km od Damaszku więc podróż trwa krótko. Miejscowość jest naprawdę rewelacyjnie położona, trzeba ją koniecznie zobaczyć. Wysiedliśmy przy klasztorze św Tekli. Asia dopominała się kawy, której nie wypiła rano w hotelu, więc za chwilę już trzymała szklaneczkę z ładnie pachnącej kawy, dla mnie była herbatka :) Po krótkiej przerwie zostawiliśmy plecaki przed sklepem i poszliśmy zwiedzić klasztor. W kościele czy właściwie w cerkwi odbywała się msza w języku aramejskim ale było tyle ludzi że nie dało się wejść do środka. Chwilę staliśmy przed wejściem słuchając języka, którym posługiwał się Jezus i który można usłyszeć niestety już tylko w tym miejscu na ziemi. Powyżej znajduję się grota z cudownym źródełkiem i zdaję się z grobem św. Tekli. Mamy okazję napić się tej cudownej wody i natrzeć się świętym olejem. Robimy kilka fotek i schodzimy z powrotem do kościoła. Msza właśnie się skończyła ale ludzie zgromadzili się przed świątynią i zaczęli śpiewać. Przynieśli jakieś ciasto, zaczęli częstować wszystkich. Wyglądało to jak gdyby świętowali urodziny Popa, który stał z innymi w środku tego zgromadzenia :) Jedna z kobiet coś śpiewała a reszta co chwilę odpowiadała jej w podobny sposób jak krzyczą indianie. Może śpiewali sto lat? :) Nie wiem ale było to niezwykłe.
Wyszliśmy z klasztoru już mocno głodni więc udaliśmy się do pobliskiej "piekarni" gdzie kupiliśmy kilka placków, które wyglądały jak duże naleśniki. Były tylko większe, bardziej gumowa i mało słodkie ale całkiem smaczne. Jedząc zastanawialiśmy się co robić dalej. Postanowiliśmy że pojedziemy od razu do Homs a stamtąd do Crack de Chevaliers. Okazało się jednak że nie jest to wcale takie proste. Nie było bezpośreniego połączenia i trzeba było wrócić do Damaszku i dopiero tam szukać transportu do Homs. Chcąc dojechać na miejsce musieibyśmy się spieszyć żeby zdążyć przed zmrokiem. Gdy tak siedzieliśmy podeszło do nas troje po europejsku :) ubranych ludzi, pytali skąd jesteśmy i jakie mamy plany. Zaproponowali wspólną przechadzkę po okolicy. Okazało się że dwójka z nich to syryjczycy Tarek i jego dziewczyna Maysa mieszkający w Damaszku a trzeci z nich to Christian ich znajomy z Niemiec. Dzięki nim poznaliśmy spory kawałek Maluli i historię św. Tekli. Było naprawdę super. Nasi towarzysze okazali się bardzo sympatycznymi i wesołymi ludźmi. Próbowaliśmy się też od nich dowiedzieć czy może jednak z Maluli są jednak jakieś połączenia autobusowe do Homs, niestety potwierdzili że musimy wrócić do Damaszku. Wróciliśmy pod klasztor św. Tekli i wtedy Tarek zaproponował nam że podwiozą nas do Homs. WOW. to ponad 100km w jedną stronę !!! Zapakowaliśmy się do jego Peugeota z trudem zamykając bagażnik (ech te nasze plecaczki :) i opuśiliśmy piekną Malule. Po drodze cieszyliśmy się jak dzieci widząc przezabawne sytuacje na drodze.